Nie zawsze jest dobrze, nie zawsze było dobrze… to co za
nami wygląda jak dobrze łaciata krówka czy nakrapiana biedronka. Były bardzo
trudne momenty niezrozumienia, konfliktów, warczenia na siebie nawzajem.
Czasami było też tek, że pozostawał płacz w poduszkę i myśli czarne o
separacji, o rozwodzie, o tym, że dalej się nie da, że w ten sposób się nie da.
Dziś jak patrzę na to z perspektywy lat i miesięcy mówię
sobie jak dobrze, że się postaraliśmy ! Jak dobrze, że pracowaliśmy i
dalej pracujemy nad sobą i nad naszym związkiem razem. Jak dobrze, że nie
uległam pokusie wystąpienia o rozwód, separację, że nie spakowałam walizek ani
swoich ani jego. Wydawało mi się wtedy, że to już koniec, że już nic, doszliśmy
do bezzwrotnego punktu, do czarnej dziury, przepaści, która napawała strachem…
Mówiłam o tym, pisałam o tym… Wiele osób tych bliższych i tych dalszych mówiło «
na co jeszcze czekasz ?; Odchodź !; To nie ma sensu ! »
Jak człowiek cierpi, szuka pomocy, radzi się i słyszy takie
słowa to może łatwo im ulec. Dotyka dna, życzliwi radzą zrób to i to…
Nie, nie mam nikomu nic za złe. Wręcz przeciwnie. Jednkaże
patrząc na tę historię małżeńską z dystansu i z dystansem jednego jestem pewna.
Należy słuchać tylko i wyłącznie siebie. W sobie znajdować myśli, rozwiązania,
refleksje, siłę, pomysły. Bo nikt stojący obok nigdy nie będzie obiektywny. I
myślę też, że trzeba chcieć. Chcieć jasno spojrzeć na sytuację i na błędy.
Samemu przyznać się do winy. Chcieć pracować nad sobą najpierw zanim się nie
zabierze za pouczanie i naprawianie drugiej osoby. To wymaga pokory, mądrości z
pewnością też, dużych nakładów czasu, pracy, energii i trochę finansów. Bo nie
zawsze można sobie poradzić samemu. Czasem trzeba tej pomocy szukać.
Od kilku lat jest mi w
małżeństwie bardzo, bardzo dobrze. Tak, kryzysy się zdarzają. Przeciwieństwo
byłoby czymś nienormalnym. Ale, jakże często teraz jadąc gdzieś czy wracając do
domu myślę sobie zaraz się przytulę, zaraz mu opowiem, wieczór będzie nasz,
cudowny, spokojny czasem romantyczny…
Czuję się dobrze w moim domu, w
moim związku, w mojej rodzinie. To jest miejsce i fizyczne i psychiczne, gdzie
odpoczywam, gdzie mam na kogo liczyć… taki mój kokon czułości, miłości i dobroci.
I mówię sobie…
Warto było !!! i dalej jest warto się
starać…
Mam koleżankę, mamę Klary, psychoterapeutkę
rodzinną… spędzamy teraz razem środowe poranki jak dzieci grają w tenisa. Dziś usłyszałam
od niej: “ jesteście cudowną parą… bardzo rzadko widzę tyle miłości i zrozumienia
w związkach” I skrzydła mi urosły…!
Sliczny wpis.
OdpowiedzUsuń