poniedziałek, 28 października 2013

To było trzy lata temu…

To było trzy lata temu…

Październikowy ciepły dzień. Byłam z mężem w Pornichet, nad oceanem, Antek miał wakacje, jak w tym roku, i był u dziadków, niedaleko 150 kilometrów od nas. Po szybkim obiedzie położyłam się na chwilę w sypialni, z książką, którą chciałam skończyć tego jeszcze dnia. Nagle zadzwoniła moja komórka a w niej głos mojego brata: “Dziadek odszedł, dzisiaj koło południa”.



Czekałam na tę wiadomość. Od miesięcy znikał w oczach. Gdy żegnałam go w sierpniu wiedziałam, że widzę go ostatni raz. Jednakże wtedy, w ten czwartek rozmawiałam z nim jeszcze rano. Nic prawie nie powiedział oprócz “Oj Agusia, Agusia… kocham Cię”. To ostatnie wysapał już ciężko… a ja go zasypałam moim słowami by pokryć niepewność i strach. Zmarł kilka godzin później.







Spakowaliśmy się w kilka minut. Jadąc samochodem do Rennes czułam się taka sama… samiuteńka. W domu teściów w tym czasie nie było ani komputera ani połączenia internetowego ani taniego telefonu a ja musiałam w kilka godzin załatwić masę spraw. Dobrze, że miałam dowód ze sobą i nie musiałam wracać do Bordeaux, 500 km na południe by wziąść dokumenty… Ewakuowaliśmy się do brata teścia, do wioski obok by z jego domu załatwić wszystkie formalności. Biletu na zajutrz lotniczego nie dało się już kupić on line, było mniej niż 24 h do wylotu, pogrzeb w sobotę a ja byłam ponad 2000 kilometrów dalej. Bilet kupiłam przez telefon. Kwiaty zamówiłam przez telefon. Z rodziną rozmawiałam przez telefon.



A na sobie miałam różową budrysówkę… różową budrysówkę na pogrzeb…



Następnego dnia o świcie wsiadłam do TGV, dojechałam do Paryża, stamtąd autobusem na lotnisko. Pierwszy samolot do Warszawy. W nim napisałam za jednym pociągnięciem tekst, który miałam wygłosić na mszy pogrzebowej. Była w jakimś innym świecie… W Warszawie czekanie, drugi samolot do Poznania spóźniony… W końcu dotarłam… Podróż trwała od 5 rano do 21 z minutami. Na lotnisku czekał brat. Okazało się, że pędzimy na dworzec, odebrać kuzyna z Warszawy… na dworcu informacja, że pociąg spóźniony…



Pomimo zmęczenia i tak nie udało nam się zasnąć tej nocy… gadaliśmy wspominaliśmy… W sobotę rano wyjazd do Wałcza… Pogrzeb najukochańszego… Jeszcze kilka lat temu mówiłam bliskim, że nie wyobrażam sobie jego odejścia… dziś już trzy lata żyję obok niego, obok tej innej rzeczywistości, którą chciałabym dzielić i dotknąć, ale chyba nie nadszedł jeszcze na nią mój czas.



Czuję dziadka oddech na szyi, jego uśmiech przedziera się przez to coś niewysłowione co nas dzieli.



Przytulam Go dziś mocno i szepczę… kocham Cię… zawsze cię kochałam i zawsze będę Cię kochać…




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz