A dzisiaj
chciałam podzielić się z wami lekturą. Niezwykłą lekturą ostatniej książki
Yasmina Khadra, który jest mężczyzną ale pisze pod damskim pseudonimem… Z tego
co wiem na język polski zostały przetłumaczone « Jaskółki z Kabulu »
i « Zamach ». Może też coś jeszcze? Po Kabulu, Bagdadzie I Palestynie
czas na “Les Anges meurent de nos
blessures” to ostatnia książka Khadra, ukazała się na początku września tego
roku nad Sekwaną i od razu podbiła serca czytelników. Wielkie tytuły już o niej
pisały. To histoira Turambo, młodego algierskiego boksera. Zaczyna się
niesamowicie… Turambo idzie w stronę gilotyny, jest skazany na śmierć za
zabójstwo… Po 4 stronach ten opis, który
przyprawia o solidny ból brzucha urywa się. Cofamy się kilka lat wstecz. Turambo
jest młodym chłopcem. Jego wioska też Turambo, znika z map po obsunięciu się
terenu. Rodzina emigruje. Ojciec jest nieobecny, gdyż poraniony udziałem w I
wojnie światowej… stracił niejako rozum… tego na początku nie wiemy.
To Algieria
okresu międzywojennego, pod kolonizacyjnym butem Francji. Podziały społeczne I etniczne
są niezwykle silne. Żydzi, muzułmanie i chrześcijanie żyją osobno. Rasizm rani.
Turambo wyrasta, powoli, na biednego analfabetę imającego się miernych zajęć by
przeżyć. Pewnego dnia ktoś zauważa jego siłę, europejczyk Le DUC i postanawia
go wykorzystać, zrobić z niego mistrza boksu i zarobić na nim masę pieniędzy.
Jednkaże to
co w książce najpiękniejsze to miłosna edukacja Turambo… jego romance aż do
ostatecznego dramatu. Język Khadra jest tak poetycki i tak skomplikowany, że
czyta się tę książkę siegjąc od czasu do czasu do słownika i przyznam, że już
dawno nie czytałam tak bogatej językowo książki by do słownika sięgać! A warto!
Poruszona ilość wątków sprawia też, że książka ta jest bogata, bogata w sensy,
bogata w tematykę, bogata w opisy, charaktery, bohaterów. Na ponad 400 stronach
trudno się nudzić…
Z
historycznego punktu widzenia znam dość dobrze okres kolonizacyjny wielkich
Imperiów. I to co zadziwia mnie najbardziej, to jego ślad w mojej francuskiej
rodzinie.
Mój teść
urodził się w Algerii, podczas II wojny światowej, Algerii skolonizowanej. Twierdzi
on jednak do dziś, że urodził się we Francji, że Algeria nigdy nie istniała i istnieć
nie może. Jest to tak drażliwy temat, że nie da się z nim w ogóle rozmawiać. Dal
niego Algierczycy to nie ludzie a śmieci, pluskwy, których nie powinno być. Żadne
racjonalne, dokumentalne argumenty do niego nie przemawiają… dla mnie jest to
coś niesamowitego…
Ciekawe . Poszukam na zimowe wieczory. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPolecam.
OdpowiedzUsuń