W czwartkowy poranek wyruszyliśmy z naszego rozgrzanego do
granic możliwości Bordeaux w stronę Auvergne i Masywu Centralnego. W drodze do
Avoriaz postanowiliśmy zatrzymać się na dwa dni w krainie wygasłych wulkanów. Dzielący
nas do bram Clermont Ferrand dystans pokonaliśmy sprawnie w trochę ponad 4
godziny zatrzymując się po drodze na obiadowy piknik przeze mnie przygotowany
już w środowy wieczór.
Wczesnym popołudniem czyli około godziny 14 byliśmy już przy
wulkanie Lemptégy. Był to nasz zdecydowany wybór po lekturze i zaciągnieciu
opinii u przyjaciół nie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie parku Vulcania, gdzie
wstęp kosztuje ponad 25 euro od osoby a z wulkanów mamy rekonstrukcje, kamienie
i atrakcje dla dzieci. Wybraliśmy nieekslopatowany (po 2 wojnie światowej z
tych terenów wydobywano sporo kamienia do rekonstrukcji budynków na terenie
całego kraju) od 2006 roku wulkan Lemptégy. Tutaj też nie obeszło się bez dwóch
atrakcji typu 4D jak w Futuroscope ale taką dawkę przeżyliśmy !
Kraina wulkanów… podnóże Alp, geologicznie związane z
formacją tych gór w Europie. Wulkany w Auvergne wybuchały od około 90 000 lat
temu do 8 000 lat temu, kiedy to wybuchł ostatni rujnując pierwsze ludzkie
osady w tym regionie.
Wnętrze wulkanu… wygląda jak znane z kosmosu zdjęcia niezamieszkanych planet. Przewodnik tłumaczył nam z czego taki wulkan się składa, pokazywał kompozcyje skał : te najlżejsze wyrzucane w górę scories i te ciężkie tranchéite i skały bazaltowe jak i najróżniejsze mieszanki tych warstw. Wnętrze wulkanu ogląda się z wagoników turystycznego pociągu, który zatrzymuje się tylko w 2 miejscach ( ochrona) by turyści mogli sobie postąpać bo wulkanicznej ziemii i nazbierać kilka kamieni. Reszta jest pod ścisłą ochroną.
Zwiedzanie jest dość długie, trwa ponad 2,5 godziny choć to nie jest zbyt olbrzymi teren. Wstęp kosztuje tutaj 13,50 euro od dorosłego turysty.
Antka stopy na leciutkich kamieniach scories... sprzed 30 000 lat.
Posrodku czarna bryla katedry
Wieczorem
dojechaliśmy do naszej mety i kwaterunku w Clermont Ferrnad, które jest stolicą
tego regionu. Miasto położone jest w dziurze, dosłownie, w dziurze otoczonej
wulkanami. Zimą jest tutaj okropnie zimno i wieją wiatry a latem upały… nie
wspominając o zanieczyszczeniu powietrza ( my mieliśmy indeks 7 na 10 ! czyli
truciznę do oddychania i 40°C
w cieniu!). Miasto dawniej przemysłowe dziś nie przyciąga nowych mieszkańców i
nie jest samo w sobie zbyt interesujące. Na jego panoramie – czarna, zbudowana
z kamienia wulkanicznego zwanego kamieniem z Volvic średniowieczna katedra.
Zakwaterowanie
znaleźliśmy w 3* hotelu des Puys z centrum miasta przy Placu Delille,
korzystając jak zwykle z oferty internetowej czyli 87,5 euro za noc, za pokój
zamiast 114 euro – oficjalna cena. Wystroj iscie wulkaniczny - czarne sciany w pokoju, nowoczesne lampy, czarne biurko. Hotel jest znakomicie położony – wszędzie jest
blisko. Dojazd idealny. Parkingi wokół na małych uliczkach a jak ktoś chce to
może 12 euro za parking hotelowy też zapłacić. Dobrze, że w pokoju była maszyna
i kawy Nespresso oraz czajnik bo śniadanie kosztuje aż 14 euro od osoby czyli
tyle ile kosztowała nas tradycyjna kolacja auvergnacka… na zdjęciach truffade –
zapiekanka z ziemniaków z serami z regionu czyli z Cantal i z Saint Nectaire,
do tego szynka lokalna surowa i sałata, oraz zapiekanka z małych pierożków
ravioli – de Dauphiné – gorzej wyglądała ale lepiej smakowała. Kuchnia z Auvergne jest ciężka, kaloryczna,
niewyrafinowana… taka dość siermiężna ale smaczna!
Miasto to kilka fontann z XVI wieku, Kościół romański – cudowny! Z XIII wieku Najświętszej Maryi Panny z bram miasta oraz rzeźba Vricingétorix’a, który pokonał rzymskie legiony pod Gergovie, nieopodal miasta, przegrywając kilka lat później, w 44 roku przed Chrystusem bitwę pod Alésia z Juliuszem Cezarem i jego wojskiem.
Tę rzeźbę częściowo wykonał Bertholdi czyli autor słynnej nowojorksiej Statuy Wolności… stąd ten podziw!
Kosciol romanski
Katedra Wniebowziecia Najswietszej Maryi Panny, czarna na zewnatrz i czarna w srodku!
Uliczka w starym miescie, w tle, widoczny zewszad najwyzszy szczyt wulkaniczny Puy de Dôme 1450 metrow.
Truffade
Raviolis dauphinés
Vercingétorix
Wnetrze katedry, gdzie wieczorem bylismy na koncercie znakomitego choru Les petits chanteurs de la Croix de Neuilly - akurat na tournée: chlopcy i mezczyzni. Antek nie mogl odpuscic!
Puy de Dôme widok z dolu
Następnego
dnia… kierunek najwyższy wulkan Auvergne
czyli Puy de Dôme 1450 metrow. I to od podnóżka wulkanu do samej góry! Bo tak
wyglądają wulkany w tym regionie. I ten wulkan zapamiętamy bo mieliśmy super
pomysł! Wjechaliśmy pociągiem na górę, zwiedzaliśmy szczyt, jakieś 100 metrów
różnicy poziomów po czym zdecydowaliśmy się rozgrzać przed Alpami i zejść
pieszo… he, he… do dziś mamy takie zakwasy w łydkach, że ledwo się ruszamy! Nie
ma jak to znajomość terenu.
Schodzenie –
w prostszej wersji trwało 1h45 minut ale było na tyle strome, że czuło się
każdy mięsień nóg i pośladków. Ja miałam szczerze dość nie mówiąc, że temperature
dochodziła spokojnie do 38°C
w cieniu! Najszybciej zszedł Antek miał 15 minut nadwyżki czasowej, najwolniej
ja! Mnie najbardziej boli jego najmniej!!!
Ten wulkan przyciąga sporo turystów. Na jego szczycie znajduje się stacja meteorologiczna oraz centrum badań naukowych. Nieco niżej ruiny świątyni Merkurego z czasów republiki i cesarstwa rzymskiego – miejsce pielgrzymek w starożytności. Widoki na wulkany wokół cudowne! Jest kilka restauracji i bar ale my jak zwykle kupiliśmy co trzeba na piknik. I na szczycie jest mały domek z maszynami do kawy, wodą źródlaną, stołami wewnątrz i na zewnątrz gdzie można spokojnie piknikować obserwując wulkany i czekając na ich przebudzenie!
Popołudniu pojechaliśmy jeszcze do miasteczka Volvic słynnego na świecie ze względu na niezwykle czystą wodę mineralną o tej samej nazwie…
I tak zakończył się nasz pobyt w krainie wulkanów.
sala degustacji wody i napojow Volvic...
Jedna z najstarszych butelek 1935 rok
Pomysl, ktory sie nie przyjal - woda mineralna w puszkach jak w konserwach 1961 rok.
Wulkany to zupełnie nie moje klimaty, ale przeczytałam, bo wiedzy nigdy za wiele ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na dalszą relację z wakacji :)