Dzisiaj
mieliśmy wolny dzień ! no prawie… wolny od Antka. Nasz syn postanowił z
kolegami, nowo poznanymi, skorzystać z uroków klubu dziecięcego w Avoriaz więc
mieliśmy 3 h rano dla siebie i tyleż popołudniu. Gdy Antek strzelał z łuku,
łaził po drzewach i uprawiał szermierkę by pojechaliśmy do Les Gets a następnie
poszliśmy w krótki marsz nad jezioro Montriond.
Pogoda
zaczyna się psuć… będzie padać od czasu do czasu i jest dużo zimniej, także w
nadchodzącym tygodniu będziemy wbijać się z naszymi marszami i sportami w
stosowne aurowo momenty. Miejmy nadzieję, że uda się nam spędzić czas równie
ciekawie jak w minionych dniach.
Dzisiejszy
dzień był i nadal jest piękny!
Poranek w Les Gets, małej mieścinie położonej 5 kilometrów za Morzine przy tzw: drodze wielkich Alp ( le chemin des Grandes Alpes). Urokliwe miejsce i bardzo cenione szczególnie przez zimowych turystów bo większość tras narciarskich kończy się w samym centrum miasteczka, co musi być niezwykle wygodne! Kilentela międzynarodowa jak w Morzine czy w Avoriaz przyczynia się pewnie do wysokości cen na nieruchomości równych tym paryskim czyli od 8 000 euro za metr kwadratowy w górę. Cóż uroki, ślicznych gór!
Obeszliśmy Les Gets w nieco ponad godzinę podziwiając restauracje ukwiecone, turystyczne rezydencje, i wszechobecne kwiaty, nawet wzdłuż drogi w wydrążonych pniach drzew.
Dojechaliśmy i od razu trafiliśmy na brocante, czyli uliczną wyprzedaż dóbr wszelkich mieszkańców mieściny. Nie miałam nic specjalnego do kupienia ale kupiłam sobie kubek! Naoglądałam się przy tym starych nart i tych (jak po polsku?) racquettes do chodzenia zimą po śniegu, i starych łyżew i kapci i misów uroczych ręcznie szytych… Mąż strzelił mi fotkę przed merostwem czyli ratuszem miejskim ( ta pierwsza!), który jest też zarazem office de tourisme czyli centralnym biurem turystycznym, gdzie dają mapy!
I tutaj jest kościół, choć mszy nie było… taki sobie, niezbyt interesujący.
Wrażenia jednak jak najbardziej pozytywne i chwilka marzeń by starej, XIX-wiecznej karuzeli… oh ileż czasu spędziłam na takich karuzelach z Antkiem jak był malutki? A jutro skończy 10 lat!!!!
Wrażenie wzmocnił zakup tarteletek z jagodami i chleba! Tarteletki spożyliśmy w domu, poobiedni deser i były znakomite…. Ciasto ucierane – sable, na tym muślinowy krem i spora ilość jagód w delikatnej galaretce by się całość nie rozsypała! Mniam!
A popołudniu zjechaliśmy z Col de la Joux czyli z naszej przełęczy, z 1800 metrów na 1200 nad jezioro Montriond, 3 co do wielkości jezioro Sabaudi zaraz po tym z Annecy i Lemańskim ale na tyle małe, że w 1h15 minut można je obejść. Po jednej stronie kajaki, koniki, dwa hotele i restauracje więc ludzi tam więcej a po drugiej bardziej dziko… to lubię! Chcieliśmy jeszcze dojść do wodospadu Ardents ale w tym roku droga zamknięta, remontują.
Zobaczymy na co pogoda nam pozwoli jutro? Wiem, że syn mój kolegów z naszej rezydencji zaprosił na ciasto jutro pod wieczór więc muszę coś dużego kupić! Świeczki już mam! A jutro popołudniu Antek znów w klubie dziecięcym będzie się uczył chodzić po linie…
racquettes po polsku tak samo rakiety śnieżne ;)
OdpowiedzUsuńDziękuje! Nie chodziłam w rakietach śnieżnych jako dziecko, poznałam je dopiero we Francji... Stad braki w słownictwie.
OdpowiedzUsuńwspaniała wycieczka i randka :) piękne zdjecia i widoki ...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam x