Nad Avoriaz burze… siedzimy więc w domku, chłopaki oglądają
Tour de France a ja piszę i wklejam zdjęcia. Dziś rano było jeszcze słonecznie
i byliśmy w Morzine na górskim rynku jedzenia nakupić na następny tydzień ale
też zwiedzić miasteczko. Teraz pada, grzmi, ciemno… brrr. Wspominamy
wczorajszą, całodniową wyprawę do Châtel. To miasteczko znajduje się dokładnie
dwie doliny za Avoriaz, w dolinie Abondance – tak, tak jak nazwa słynnego
francuskiego sera, który właśnie w tej dolinie jest produkowany. Châtel jest
częścią Portes du Soleil czyli całego olbrzymiego obszaru alpekjskiego, który w
sezonie zimowym jest połączony wyciągami. Latem jest zresztą podobnie.
Wyruszyliśmy
o 9 h rano by pierwszym wyciągiem zjechać do Lindarets. Następnie po krótkim
marszu wjechaliśmy na przełęcz Col de Rochasson na 1931 metrów. Tam znów marsz i kolejne dwa zjazdy aż do Pré de Joux. Czekaliśmy tam z 30 minut aż przyjedzie
darmowy busik z Châtel by dostać się do miasteczka.
Châtel jest położone na 1200 metrach i znane od połowy XIX wieku choć swą popularność zyskało w XX wieku dzięki masowej zimowej turystyce.
Reklama Tour de France
Obeszliśmy całą mieścinę zatrzymując się na dłużej przed urokliwym merostwem oraz kościołem. Nawet Matka Boska w swej kapliczce ma na nogach narty…
Miasteczko jest ukwiecone i otoczone łagodnymi stokami. Było w nim jednak sporo ludzi choć jak nam powiedział restaurator u którego zatrzymaliśmy się na obiad to nic w porównaniu do tego co będzie w sierpniu! Nie wspominając o zimie! Boże Narodzenie i Nowy Rok – Châtel zamienia się w wielkie paryskie bulwary!
Matka Boska narciarka
Merostwo w Châtel
Typowa
sabaudzka architektura czyli – chalets = drewniane domy, ukwiecone, ozdobione,
większe, mniejsze… zamienione dziś w sporej części na hotele, restauracje. Kilka
jednak zachowało bardziej tradycyjny charakter szczególnie stare budynki ferm
alpejskich. Gdy nadchodziła zima rodzina wraz z inwentarzem schodziła z
alpejskich łąk by schronić się w mieścinie. W jednym budynku było i domowstwo i
stodoła i kurnik i chlewnia oddzielone cienkimi drewnianymi ściankami. W
ścianach tych ferm umieszczano malutkie kapliczki z figurkami Maryji… widać ją
nieco na zdjęciu za kratą. Ta jest najstarsza w Châtel, z pierwszej połowy XIX
wieku.
W drodze powrotnej wyciągi mniej już straszyły otwartymi
przepaściami – notabene zimą nikt się wyciągów nie boi a latem jakoś tak
dziwnie się na nich czujemy ?!
Przy przełęczy Rochasson zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę… grupa śmiałków próbowała zjazdów na Fantasticâble czyli na fantastycznym kablu… na zdjęciach niejaka Suzie… lat 43, 83 kilogramy… szykuje się do przelotu nad doliną, na kablu… ponad
Dzień zakończyliśmy wieczornym basenem i spa. Antek grał jeszcze do 22 w pingponga i w koszykówkę po czym zwymiotował kolację… On nie zna umiaru. Nie wie kiedy należałoby przestać. Od razu poszedł spać… dziś rano 7h05 wbiegł do naszej sypialni gotowy do następnego dnia i w pełnej formie…spać się nie da!
Na tą przejażdżkę "na kablu" to chyba nikt by mnie nie namówił hihi. Strasznie się boję takich atrakcji. Bardzo tam ładnie macie.
OdpowiedzUsuńja tez! nie wiem dlaczego ludzie potrzebuje takich atrakcji? Czego w tym szukaja? mi, prozaicznie, wystarcza codziennosc!
OdpowiedzUsuń