Wczorajsze popołudnie pozwoliło nam przyspieszyć... Jak pojawili sie Eric i Claudia w domu to robota paliwa sie w rekach. W niecała godzine oproznilismy cala moja szafy kryształów i naczyń. Jeden cial folie bąbelkową, drugi zawijal, trzeci sklejał brzegi, czwarty pakował w karton. Szlo jak w fabryce, na linii produkcyjnej Forda jak to Antek określił.
Oproznilismy tez trzy biblioteki z ich pomoca, zjedliśmy podwieczorek, pogadaliśmy, pośmialiśmy sie... Ekstra bylo.
Wieczorem pojechaliśmy na nasza pierwsza kolacje na zewnątrz, na tarasie, na Place des Chartrons czyli do naszej starej dzielnicy. Tam byla Sangria, wina, deska ze smakołykami, dalej hamburgery z borowikami - taka specjalność lokalna i frytki i salaty... do 23 godziny nam zeszło.
Cudnie bylo moc w koncu zjeść cos poza domem w doborowym towarzystwie.
Wszedzie byla masa ludzi, nawet pozna w nocy... eh...
Claudia z Eric'em zaoferowali nam swoja pomoc na kolejny tydzien... sporo ręcznej pomocy i sporo jedzenia na najgorsze czyli przeprowadzkowe dni... jestem za to wszystko ogromnie wdzięczna i jestem wdzięczna za przyjaciol mych... zycie, zycie jak ty nas radujesz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz