Jeśli za typowe uznać obchody tego święta w krajach byłego
bloku komunistycznego to mój dzień kobiet był nietypowy. Jeśli zaś wziąć pod
uwagę brak świętowania we Francji… to ? Też był nietypowy ! Taki
proszę państwa ambaras…
Rankiem myślałam, że nic specjalnego się nie wydarzy bo :
-
życzeń panowie tutaj paniom nie składają
-
tulipanków
i innych rajstop nie wręczają
Za to TV i media
trąbią co roku o tym samym, że kobiety zarabiają 20% mniej niż mężczyźni na tym
samym stanowisku, że pracują na 2 etaty bo 80% prac domowych wykonują właśnie
one, że na stanowiskach kierowniczych kobiet nie ma a w polityce mał być
parytet ale coś nie wychodzi… tratatata… I co z tego? Można by zapytać.
Tymczasem,
dzień okazał się całkiem przyjemny bo:
-
byłam
u fryzjera mojego i z ładną głową wyszłam a to zawsze na mnie dobrze działa…
-
kupiałam
sobie bukiet anemonów w kolorze kardynalskim… bo to były ulubione kwiaty Babci
Teresy a 23 lata od dnia pogrzebu wczoraj właśnie minęło
-
pogadałam
z mamą przez godzinę, przez telefon i się różnych wspomnień na temat 8 marca
nasłuchałam o tych rajstopach, paczkach kawy na biurkach i biurowych a raczej
bankowych, bo mama zawsze w bankach pracowała, balangach, których i ona i jej
koleżanki miały powyżej dziurek w nosie.
A na
koniec? Na koniec mąż z pracy dotarł, wcześniej niż zwykle bo o 19h i
stwierdził “wychodzimy, za ładna jesteś, żeby wieczór w domu spędzać”, to a
propos fryzury było!
Wskoczyłam
więc w granatowe wiosenne spodnie, w błękitną koszulę, i w mój mały
niebieski-indygo płaszczyk, blond włosami zamachałam i poszliśmy uradowani na ulicę
Notre Dame, ulicę antykwariuszy, nieopodal domu.
Tłum przed
moim ulubionym angielskim lokalem, Paul’s Place, zachęcał do wejścia. Cudem i fuksem
zajęliśmy jedyny wolny stolik, popłynęło winko i kilka minut później Marion z gitarą uraczyła
nas godzinnym koncertem. Banan nie znikał z mojej twarzy! Kilkanaście piosenek
jej autorstwa specjalnie na Dzień Kobiet o dzieciach, in vitro, baby blus,
damskiej torebce czy przemijającej urodzie ze zgrabnie przerobionego sonetu
pana Ronsard’a “Mignonne allons voir si la rose”. Ostatnia piosenka strasznie
nas rozśmieszyła bo opowiadała o parze rodziców, których dzieci pojechały na
tydzieź wakacji do dziadków a zakochani… amortyzowali każdy wieczór bez
baby-sitter wychodząc przykładnie do kina, restauracji, teatru i baru. To była
pisoenka o nas i o tym właśnie minionym tygodniu…
W poznych godzinach wieczornych TV zamiast biadolic o losie kobiet podala, ze 87 % Francuzek od 3 do 65 roku zycia, uprawia sport co najmniej 2 razy w tygodniu! W koncu pozytywna wiadomosc!
Cudnie… a
dziś, kolacja urodzinowa Stephana w 2 gwiazdkach Michelin… odkrycie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz