Bo ja tak pomiędzy... Kupiłam kalendarze adwentowe, tego skrzata i nowe skarpety na słodkości bo stare się zużyły! za dużo słodkości nosiły.
I cieszy mnie to wszystko.
Ale martwią mnie klopoty ze zdrowiem i mój plan pracy... bo gdzie wcisnąć to wszystko co by człowiek chciał zrobić i przeżyć w grafik, w którym już teraz, w zwykle szare dni nie ma miejsca?
Coroczny problem właściwie.
I tak przyszedł mi do głowy pomysł pewien... wydrukowanie tablic tygodniowych z podziałem pracy i obrazków na czlonkow rodziny i powieszenie na lodowce i wymaganie by było zrobione. Bo narazie to zapisuje to w kalendarzu domowym a ten... jak się okazuje otwieram tylko ja więc moi panowie nie są w kursie...
Obawiam się jednak, ze wywieszenie tego wywoła kolejne spięcia bądź kolejna klotnie i niekończące się dyskusje o celowości danego zadania "po co prac w poniedziałek jak można w środę" " po co ułożyć w tej szafie przecież jak się zamknie drzwi to i tak nic nie widać"... mój mąż jest Mistrzem świata w wywoływaniu tego typu dyskusji... i trwaniu przy swoim, ze wszystko to na nic i niepotrzebne...
Do tego teściowie, jak co roku, powtórzyli Antkowi i nam w ubiegły weekend, ze oni Świat nienawidzą... ale, ze liczą na nas w Wigilie bo wiadomo, ze brata męża i szwagierki jak co roku w Wigilije nie będzie i oni nie mogą tego znieść również...
I jak co roku miedzy młotem a kowadłem mój duch krąży a dobre chęci trwają, trwają, trwają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz