Wyruszyliśmy wczoraj z Ottawy po smacznym śniadaniu w kierunku Toronto. Pojechaliśmy na południe, autostrada Weteranów numer 416. Po 70 kilometrach dojechaliśmy do autostrady 401 zwanej autostrada Bohaterów. Przy tej zmianie znajdował sie Canadian upper village czyli zrekonstruowane miasteczko pierwszych WASP na tym terytorium. Stamtąd pojechaliśmy na zachód w stronę Toronto ale po kilku kilometrach zboczyliśmy z autostrady by jechać wzdluz rzeki Saint Laurent, która tutaj wlasnie łączy sie z jeziorem wyglądającym jak morze czyli z Ontario. To kraina znana jako kraina Tysiąca wysp. Niezliczone ich ilości wyrastają z głębin rzeki. Większość jest zamieszkana. Nawet te mikroskopijne z jednym domem i z ogródkiem wyglądają uroczo. Co kilka kilometrów zatrzymywaliśmy sie by je podziwiać i fotografować. Przepiękna była ta droga aż do Ganongue. Domy na wyspach i przy drodze to wielkie rezydencje, każda z kanadyjska flaga w ogrodzie, ukwiecone.
Antek ciekawski dopytywał o ceny bo zamarzło mu sie zamieszkanie w takiej rezydencji zamiast ciasnego europejskiego mieszkania, które aktualnie w Bordeaux zajmujemy. I chwycililismy za jedna taka reklamówkę nieruchomosci.... Jest o niebo taniej niz u nas! Dom z 5 sypialniami, ogrodem a przede wszystkim 300 metrów kwadratowych zamiast moich 85 kosztuje mniej niz moje mieszkanie... Buuuu...
Myślimy jednak, ze mieszkanie tutaj wystawia nas na poważne zagrożenie. A płynie ono głownie z jedzenia. Te porcje! Mój Boże! Wczoraj w południe zatrzymaliśmy sie w jakimś Tim Hortons po drodze, na obiad. Nauczona kilkudniowym doświadczeniem kupiłam jedno menu na 2 osoby i ? I tak nie dało sie zjeść. Było to chili con czarne z ryżem, jakieś ciepłe chipsy, do tego chleb - bułka, masło i oczywiście poprosiłam wodę a nie o 600 ml Pepsi. Chili było w kubku chyba z 500 gr - na 1 porcje, sic! Jedliśmy te jedna porcje, dwoje dorosłych osób i nie skończyliśmy! Totalne szaleństwo. Kanapki maja rozmiary jak nasze chleby, ilośc frytek, ryżu czy warzyw jest chyba 3-4 krotnie większa niz porcja ich we Francji.
Wczoraj wieczorem juz w Toronto poszliśmy do lepszej restauracji na kolacje, z okazji urodzin Antosia tez. Jego dziecięca porcja Bolognese wystarczyła na 2 dorosłe osoby! W rezultacie wróciliśmy do hotelu z reklamówka pełna pudełek papierowych niezjedzonych dań. Ja tylko zamykałam oczy jak stawali przede mną talerz z daniem rybnym rozmiarów xxxxxxxxlllll.
Zupełnie nie dziwi mnie wiec ilośc otyłych i skrajnie otyłych osób tutaj. Widać je na każdym kroku, to większa cześc społeczeństwa kanadyjskiego. Oni nie jedzą to jest jakaś kompulsywna, całodniowa- bo godzin na posiłki jak u nas tutaj nie ma.... Jedzą cały dzien... - konsumpcja. Jakoś tego jedzenia pozostawia wiele do zyczenia. Napoje slodzone i gazowane oraz wszelkiego rodzaju sosy gęste i tluste, kanapki, frytki to najpopularniejsze jedzenie. Je sie wszędzie. Nawet dzisiaj, choc pada deszcz widzę przez moje hotelowe okno ludzi spieszacych do pracy, większość ma wielkie kubki papierowe w rękach. Idą i piją, idą i jedzą.... Non stop...
Straszne. A potem rosną Szczęśliwe amerykanskie dzieci xxxxll
OdpowiedzUsuń