W końcu… syn mój już od 10 dni « balanguje » a ja
ściany maluję, sprzątam, odgruzowywyuję, wożę go na staże sportowe, gotuję
nieco, lekcji przygotowałam z 20… co i tak zaledwie na dwa tygodnie wystarczy
ale… i jeszcze nawet podciągnęłam się z moim przygotowaniem do kolejnych
konkursów. Ale nic to !
za chwilę pakuję walizki i około 15h wyjazd.
Niestety
pozostawanie w domu gdy ma się wakacje oznacza raczej sporą ilość pracy a nie
wakacje. Lepiej więc wyjechać.
Dziś wieczorem
śpimy w Tours. Stéph jeszcze pracuje jutro rano, ma jakieś dwa spotkania tam…
My w tym czasie z Antosiem albo zaszyjemy się w hotelowym SPA bo do jakiegoś
Mercure jedziemy ze SPA albo pójdziemy zwiedzić Tours a może o jakiś zamek
zahaczymy? Nie wiem jeszcze…
Jutro
popołudniu powinniśmy być w wiejskim domu szwagra mojego; gdzie będą na nas
czekać teściowie, Apolline i Léandre. Apolline nie widzieliśmy już od ponad
roku. Léandre jeszcze wcale gdyż 7 sierpnia się urodził. Ma więc niecałe 3
miesiące. Niania ma urlop związany z wakacjami w szkole, szwagierka pracuje
więc moi teściowie się tym maleństwem zajmują.
Zobaczymy
ten ich dom, który miał być domem “rodzinnym” w rodzinie, która ze sobą nie
rozmawia i z rzadka się widuje… w rezultacie szwagier kupił go sam, dla siebie i
swojej rodziny. Podobno jest piękny, duży, otoczony sadem, 1 h od Paryża.
Zawitamy
też do Paryża. Na piątek wieczór mamy zaproszenia na ćwierćfinały Tennis-Bercy…
może pojedziemy do Disneylandu? A może do Centre Pompidou? Zobaczymy jaka
będzie pogoda, atmosfera… zdrowie dorosłych i dzieci i zadecydujemy.
Jako Polka
mam trochę problem z tym podejściem Francuzów do Dnia Wszystkich Świętych… mają
groby bliskich, rodziców, dziadków, Typhaine mamy swojej – grobu nie ma… ale
jakoś nikt nie pomyślał byśmy zamiast na podparsyką wieś do Bretanii na groby
jechali. Po prostu nikt z nas tam nie pojedzie, nie będzie nas i tyle…
Mnie to w jakiś sposób boli, ich zupełnie nie dotyka…
różnice mentalne są ogromne jak widać.
Nic to, ja zapalę świeczki w piątkowy późny wieczór albo i
noc i pomodlę się za « moich » zmarłych, znanych i nieznanych.
A "Gravity"?
My również wybraliśmy się do kina, całą rodziną. Chcieliśmy bardzo zobaczyć ten film, gdyż mój mąż spotkał jednego z konsultantów filmowych dosłownie kilkanaście dni temu, podczas salonu, który jego firma Konica Minolta robiła w salonach Porsche.
Konica ma taki zwyczaj, że na każdy większy salon zaprasza tzw : « ciekawą osobę » i tym razem był to naukowiec z Aerospace valley. Opowiadał o swojej pracy i o tym filmie, o dokładności z jaką został zrobiony, o wierności danym naukowych itd.
Pamiętam, że Steph wrócił zafascynowany z tego wykładu.
I film jest… niesamowity ! To przede wszystkim niezwykłe, bardzo rzadkie w kinie doświadczenie zmysłowe ! Ten film się przeżywa i chłonie całym sobą. Po raz pierwszy dostrzegłam w końcu użyteczność wersji 3D. Ten film trzeba zobaczyć w tym wymiarze i w wersji kinowej, żaden odbiornik TV nie odda tak precyzyjnie nakręconych scen, których nagość paradoksalnie przekazuje ogromne porcje emocji.
Ten film to spotkanie, ostateczne spotkanie człowieka giganta z człowiekiem pyłem, « nieznaczącą » cząstką kosmosu. To spotkanie też człowieka z samym sobą z jego wnętrzem i ogromem, który go otacza. I ten a właściwie te obrazy spotkania są przepiękne, bo jak dla mnie, całkowicie prawdziwe w swej wielkości i małości. Człowiek wobec nieskończoności ale wciąż w horyzoncie skończoności- ziemii. Człowiek wobec niebytu i wobec bytu, jego końca, ludzkiej śmierci.
¾ filmu to gra jednej aktorki… w ciszy przestrzeni jej emocje, oddech, myśli… niesamowita gra Sandry Bullock, może kolejny dla niej Oskar ?
Rozczarowanie ? Tylko jedno… koniec filmu, zbyt szybki, zbyt konwencjonalny i zbyt tradycyjny w porównaniu do całości.
Ten film nie pozwala oddychać normalnie. Wszyscy w trójkę tego doświadczyliśmy ! Jakaż radość wieczorna znaleźć się wieczorem w swoim łóżku. Na ziemii ! Cudowne bowiem jest to miejsce. Mnie osobiście ta przestrzeń kosmiczna napawała nieustannie niepokojem, dręczyła. Mój syn był nią całkowicie zafascynowany – postanowił zostać kosmonautą ! Mój mąż wracając do domu chwycił mnie za rękę i powiedział : « Jak fajnie się idzie po ulicy, wśród drzew i jak cudnie zadrzeć głowę do góry i pomyśleć o tych, którzy może teraz nad nami krążą »…
No to teraz mogę się odnieść do filmu bo w końcu było mi dane go zobaczyć. A pisze tu, ponieważ z dtsów się wypisałam. Film super i podobnie jak wy po seansie stwierdziłam, że wolę mieć twardy grunt pod nogami ;) Nie wierzyłam, że film prawie jednoaktorowy i jednoplanowy może tak trzymać w napięciu, a jednak może :) Co do urlopu to my też od czwartku mamy wolne. Przykre jest to co piszesz o rodzinie i relacjach w niej panujących (tzn. przykre że te relacje takie są, choć w sumie to ich chyba nie ma :/) Zazdroszczę tego tenisa, no i Paryża. Musimy się w końcu tam z mężem wybrać, bo on nie był, a ja dawno temu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKethy dziekuje za komentarz, dopiero dzisiaj weszlam na bloga. Do Paryza jak najbardziej! cudny jest! nie do mieszkania ale do zwiedzania!
OdpowiedzUsuń