sobota, 9 sierpnia 2014

Etap szesnasty - Pożegnanie z wujem i z Brandon

Nie pisałam kilka dni bo byłam bardzo zajęta. Wiec wypadało by odpowiedzieć kilka slow do tego co napisałam poprzednio. Pobyt w Brandon był wyjątkowy. Wiedzieliśmy dobrze, ze najprawdopodobniej widzimy wujka po raz ostatni. Dlatego tez, ostatni dzien czyli czwartek był bardzo ciężki. Każdy z nas próbował zachować uśmiech i pogodny nastrój. Ńie obeszło sie jednak bez łez. Na początku wujek przez ńieuwage mocno uderzył sie w głowę juz przy śniadaniu. Rana zaczęła krwawic, ja opatrywalam ale krew u niego coś nie krzepnięcie bo jakieś lekarstwa bierze wiec mieliśmy trochę kłopotu z tym. Dobre kilka godzin trwało zanim mozna było go zostawić spokojnie tylko z przyklejonym plastrem. Na ostatni obiad nie było wiec za bardzo czasu wiec zamówiliśmy pizzę. Antek wyjadl wszystkie wujkowe cookies z czekolada... Pyszne były! Zaraz po

lunchu przyszła Britney by dziadka swojego na duchu podtrzymać bo jak mi powiedziała na boku, bała sie, ze wujek może byc smutny po naszym odjezdzie.
Tego ranka Antek poleciał jeszcze do Michaela pobawić sie z nim i z jego psem Maggi. Po czym tez miał spory kłopot z opanowaniem emocji. Płakał i płakał.  Bo Mike, bo wujek. Cieżko było.

Do Winnipeg zawiozła nas Katherin, żona Mike. Przyjemnie było.
Na lotnisku jednak okazało sie, ze nasz samolot do Toronto o 30 minut jest opóźniony. Zrobiliśmy wiec zakupy. Punkt pierwszy duża bluza z klonowym liściem i napisem Canada dla mojego taty...były dalsze. Do hotelu w Toronto dotarliśmy o 1 h w nocy... Wymeczeni. Padlismy na łóżka ale o 9 h trzeba było juz byc na nogach bo o 9 h30 mieliśmy zarezerwowany samochód na lotnisku.
I to był tez wyjątkowo ciężki dzien. Wczoraj wieczorem to ja juz sie popłakałam tez ze zmęczenia. Tym samochodem śliczna Honda, wygodna, ruszyliśmy do Pennsylwani, do USA. Tyle, ze od naszego kolejnego hotelu dzieliło nas 780 km. I wszystko byłoby dobrze gdyby nie amerykańskie służby graniczne.

Co to jest za bałagan to głowa boli! w Moskwie szybciej obsługują! Na granicy w okolicy Niagara

Falls... Kolejka samochodów. Sprawdzają, wypytują - czujesz sie jak wróg amerykańskiego narodu,
podejrzany terrorysta... I to mało. Każą ci ustawić samochód na parkingu i do góry, do administracji. Tam w małym pomieszczeniu masa ludzi, nie ma gdzie usiąść, gorąco, a toalety śmierdzą na całe biuro. Za oszklonymi drzwiami, uzbrojeni po zeby celnicy amerykańscy. Oni maja nasze paszporty i wołają po nazwisku. Tyle, ze za tymi drzwiami jest 9 biur ale pracują tylko 3! Jakis skandal. Ludzie zmęczeni, małe dzieci ale coz? nic tylko trzeba czekać. Trwało to równo 2 h i po co? A No tylko po to by wypełnić zielona kartkę, która jak przylatujesz dają ci w samolocie... Ale tez by pobrać twoje odciski palców bo może czyhasz na amerykańskiego obywatela? Byliśmy tak wkurzeni, ze powiedzieliśmy kilka ostrych slow do tych nierobów. Zreszta nie tylko my, Anglicy równo sie tam wyżywali jak i Holendrzy czy Szwedzi. Tylko czarnoskórzy siedzieli cicho. W sumie zajęło to 3 h , stracone, zmęczenie, zdenerwowańie... Bezsens.
Ale coz widoki Pennsylwani wynagrodzily nasz trud! Jest tutaj przepięknie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz