Dzis rano wybraliśmy sie na Capitol czyli na wzgórze, na którym znajduje sie ogromny i piękny budynek amerykańskiego parlamentu. Obie izby ta Reprezentantów i ta Senatorow dzieła te chlubę amerykańskiego narodu. Nasza wizyta zarezerwowana była na 11h 40 ale musieliśmy byc 40 minut wczesniej w budynku by przejść wszystkie kontrole. Sprawdzają zwiedzających z każdej strony, paszporty, jakiejś długie tutki z czujnikami, detektory metali plus osobiście tez. Tego nie lubię ale rozumiem, ze wszelkie miary bezpieczeństwa musza byc przestrzegane.
Pozniej była juz tylko przyjemność... I sporo emocji. To dość niezwykle uczucie znaleźć sie w amerykańskim senacie, który widziało sie z rzadka w TV i z ta świadomością jak wiele decyzji, ważnych dla swiata zostaje podjętych w tych murach! Jak wiele sław i autorytetow przemawiałoby w tej sali, szło tymi samymi korytarzami. Sam budynek jest grandiose powiedzialabym po francusku. Wszystko onieśmiela - korytarze, schody, sale, kopuła, obrazy, rzeźby...
Spędziliśmy tam ponad 4 godziny bo samej wizyty mieliśmy 2 h w tym cześc prywatna a i lunch w rezultacie zjedlismy w restauracji parlamentarnej, która to serwowała kuchnie z rożnych stanów, regionów, miast. W końcu mozna było skosztować amerykańskich specjałów a nie miedzynarodowych fast foodow. Pysznie było. Ja rozkoszowalam sie zupa z Pennsylwani, mój Antek wziął kurczaka i zapiekankę z Nowego Orleanu a Steph jakieś danie rybne rodem z Alaski. Po parlamencie przyszedł czas na najwieksza bibliotekę na swiecie - Congress Library czyli Kongresowa po prostu. Ponad 29 milionów ksiazek w tym pierwsze wydanie Biblii Gutenberga z
1450 roku... Cudowne manuskrypty ponad 1000 letnie z Persii czyli Iranu, mapy w tym ta Waldsemuuller na której w XVI wieku po raz pierwszy zilustrowany nowy kontynent czyli Amerykę, odkryta kilka lat wczesniej przez Kolumba.
Na zewnątrz lał deszcz, juz od samego rana. Po raz pierwszy od 3 tygodni wakacji padał deszcz jak do tej pory mieliśmy wszędzie śliczna i typowa letnia pogodę. Wyszliśmy z biblioteki Kongresowej na ulice i od razu złapaliśmy taksówkę by podjechać do muzeum Indian czyli rdzennych mieszkańców tej ziemi. Za 6 dolarów Pakistanczyk podwiozl nas pod same drzwi muzeum. Tutaj przerwa na kawę a raczej na Meksykańska czekoladę na gorąco. W tym muzeum znajduje sie jedna z ciekawszych restauracji serwujących typowa kuchnie rożnych plemion indiańskich. Byliśmy juz po obiedzie wiec był to nasz podwieczorek w chlebem kukurydzianym i z ta czekolada. Palce lizać. Dopiero po dobrym odpoczynku ruszylismy zwiedzać. Kolejne 3 godziny. Antek juz nam padał ale trudno oprzeć sie takiej fascynacji! Piękne 4 piętrowe muzeum z bogata kolekcja nie tylko przedstawiająca życie Indian kiedyś... Ale tez i dziś bo to bardzo aktywna cześc amerykańskiej i kanadyjskiej populacji.
I co tu zrobic jak ma sie 3 dni na Waszyngton a mozna by spedzic ich wiele? Muzeów sa dziesiątki i każde na cały dzien albo minimum pól dnia. Nie mówiąc o oficjalnych budynkach. Dzien wiec był wypełniony po brzegi i bogaty kulturalnie, kulinarńie, politycznie, duchowo ale tez artystycznie.
Co zachwyca w tym wszystkim?
Amerykanie! Uprzejmi, grzeczni, pomocni, uśmiechnięci choc wiadomo, ze pracując w takich miejscach maja dość pytań, akcentów i turystów. Zachwyca perfekcyjna organizacja tych miejsc, w ktorych przewija sie tysiące ludzi i chyba może to funkcjonować wlasnie dzięki temu. I na koniec zachwyca mnie osobiście duma Amerykanów. Duma z samego bycia Amerykaninem, z przynależności do wielkiej nacji, o bogatej historii, która wiele dokonała i która wciąż daży do jakiejś perfekcyjnej demokracji, do realizowania ideałów. Owszem nie zawsze to wychodzi, ale widać to staranie, na codzień, na ulicy. Publiczne, oficjalne budynki sa własnością narodu, obywateli i obywatele moga do nich wejść, bezpłatnie, bez przeszkód. Niestety zupelńie inaczej wyglada to we
Francji... Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz