Inaczej nie da sie tego ująć! Na szczycie kamienia, skaly, gory a raczej na dachu Nowego Yorku! Ten widok zdominował nasz dzisiejszy dzien. Dzien niezwykle intensywny i pełen wrażeń. Rozpoczęty krótko po 7 h rano i zakończony, gdy o zwiedzanie chodzi przed kilkoma minutami o 19 h. Jesteśmy wykończeni. Przeszliśmy dziesiątki kilometrów, zderzylismy sie z międzynarodowym tłumem, napatrzylismy na zapierające dech w piersiach widoki. Najpiękniejszym momentem naszego dnia była wizyta w Top of the rock czyli w Rockeffeller center miedzy 5- th a 6- th avenue, przy 50- th street. Gdy byliśmy w NY 11 lat temu wyjeżdżaliśmy na Empire State Bulding. Tym razem byliśmy kilka przecznic bliżej Central Parku. Coś niesamowitego... Sama historia budynku, rodziny miliarderów ale tez organizacja samego zwiedzania. Juz od pierwszych kroków, w holu centralnym, gdzie nabywa sie bilety wielka kryształowa kompozycja opadająca z sufitu autorstwa Swarowskiego i nazwana Joie po francusku czyli Radość. Windy marmurowe z przeszkolnymi sufitami, na ktorych podczas jazdy mozna nie tylko obserwować mechanizm ale tez krótki spektakl świetlny i dźwiękowy. Dech nam zaparło. Kilka minut pozniej zaparło nam dech na trzech platformach widokowych usytuowanych na samym szczycie budynku.
Nie da sie tego opisać... Dobra godzinę siedzieliśmy na gorze i nie mogliśmy sie napatrzec! Zdjeć zrobiłam setki. Sam plac przed Rockeffeller center urzeka swą uroda. Zima jest tutaj olbrzymia choinka oświetlona oraz lodowisko... I może mniej turystów?
Miasto huczy, panuje w nim taki zgiełk i hałas, ze trudno na Manhattanie wytrzymać. Nam było trudno. Uciekliśmy do Centrale Parku. Co prawda to tez Manhattan ale takie zielone płuca miasta. Tam co prawda niewiele ciszej Bo huczy i z upper east Side i z upper west Side, ale nieco lepiej. Spędziliśmy tutaj tez trochę czasu. Podziwiałam spacer " literacki" oraz jeziorka w tym to duże Jackie Kennedy. Antka zachwyciły spektakle, improwizowane przez całkiem dobrych artystów w parkowych alejach. Przeszliśmy po sporej cześc 5- th avenue ale tez Park avenue i Madison avenue. Zajrzelismy do Bloominsgdale's jak i do Tiffany ale coz... W tym ostatnim ceny nie na nasza kieszeń! Za to w butiku NBA moj mały Antek sie odkupił w bluzę, czapkę z daszkiem i jeszcze Jordansy chciał ale rozmiaru nie było wiec teraz mamy misje, znaleźć Jordansy w odpowiednim rozmiarze.
Dzien rozpoczęliśmy i zakończyliśmy na Time Square. Rano było jeszcze spokojnie jak na. NY ale wieczorem dudnilo. Nie na moje zmęczenie... Niestety nie lubię tak halasliwych miejsc, drażnią mnie. Antkowi aż świeciło w oczach i podobało mu sie ale mi... Hm... Wole inne zycie choc z ciekawością obejrzałem neony i ten tłum po raz kolejny.
Moj syn jest zafascynowany NY. I jesteśmy z niego dumni bo na nic sie nie skarży, maszeruje kilometrami i szczerzy zadowolone zeby!
Wieczorem jemy w hotelu, siły brak na jakiekolwiek wychodzenie. Zamawiam katering do pokoju i wskakuje do wanny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz