poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Etap dwunasty - tańczący most, stare kanadyjskie koleje i kolacja z kuzynem

W sobotę rano pojechaliśmy z wujem do miejscowości Souris, z francuskiego ta nazwa oznacza mysz. A Souris to maleńkie miasteczko, 30 mil od Brandon, w którym znajduje sie tzw: tańczący most. To taka lokalna atrakcja. Miasteczko jednak jest urocze bo jest w nim spory park Victoria Parc, małe muzeum kolejnictwa, chodzące na wolnosci piękne i dumne pawie.
Spędziliśmy tam cały sobotni poranek i było bardzo przyjemnie. Stary most, który był naprawdę tańczący bo jak pamietam 14 lat temu bałam sie po nim chodzić, został dwa lata temu zmieciony przez wodę rzeki. W tym samym miejscu wybudowano wiec nowy, który przyciąga turystów lokalnych, ale jest juz znacznie mniej tańczący. Zamiast deszczulek powiązanych ze sobą i przewieszonych przez rzekę wybudowano szersze i stabilniejsze powiązania.
Antkowi sie jednak bardzo podobało i biegał po moście jak szalony.

Przy okazji poznaliśmy tam dwie starsze kobiety. Wywiązała sie rozmowa i w rezultacie nawet adresami sie wymieniliśmy bo jedna z nich ma wnuczkę, która w Bordeaux studiuje.
Odwiedzilismy tez tam muzeum kolejnictwa. A ze moj wuj Edward na koleji CNR całe swoje zycie przepracował to opowiadał nam i opowiadał. Nawet stary telegraf uruchomił. Jak sie pozniej okazało takie stare telegrafy to on ma dwa w domu i dziś juz próbowaliśmy uczyć sie na nich pisac, litery... Antkowi bardzo sie to podobało, takie rustykalne zajęcie.
A sobotę popołudniu chodziliśmy po centrum handlowym a wuj miał odpoczywać w domu. Kupiliśmy Antkowi nowe karty do kolekcji, tym razem kanadyjskie Pokemon i inne You gi Yo... Majątek to to kosztuje, ale nie miał prezentu na urodziny od nas bo w drodze byliśmy to dostał karty. Teraz bedzie królem przerw w szkole jak bedzie mógł je zaprezentować kolegom. Takie niespotykane we Francji karty to jest coś!

Gdy wróciliśmy do domu okazało sie, ze jest u nas Teresa, córka najstarsza wuja i jej maz z Winnipeg. Porozmawialiśmy trochę a oni na jakis slub w regionie sie wybierali. Wieczorem przyszedł Mike na kolacje. Zrobiliśmy sałatę, pieczone kiełbaski i maccharoni zapiekane z serem i z pomidorami. Mike przyniósł domowe Tiramisu. Było bardzo miło. Gadaliśmy, oglądaliśmy amerykański futbol, wypilismy trochę piwa...


A wczoraj cały dzien spędziliśmy w parku narodowym Riding Mountains... Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz