Wczoraj skończyłam prace i rozpoczęłam z synem świąteczne wakacje. To cieszy. Wieczorem uczestniczyliśmy w streamingu w pogrzebie mojego drogiego kuzyna Michała, w Kanadzie. Dobrze, ze chociaż w ten sposób można było się z nim pożegnać choć ja czuje, ze wciąż pożegnana nie jestem.
Dziś od rana pobiegłam na rynek po ryby i owoce morza na Wigilie. I choć było jeszcze ciemno, dosłownie kilka minut po godzinie 8 rano to tłumy na rynku. Wszędzie kolejki. A ceny jak z kosmosu.
Za dwa gatunki ryb i małże Świętego Jakuba na wigilijny stół dla 5 osób zostawiłam 75 euro z groszami.
Zamówiłam tez gałąź wigilijna u mojego cukiernika ( sama nie będę wszystkiego robić - to jedno z postanowień swiatecznych na ten rok!) za porcje dla 6 osób - 36 euro.
A gdzie cala reszta?
Ceny na ryby wzrosły o 30% minimum a na małże o 40%. Fakt kupiłam tylko super jakości, lokalne produkty ale mimo wszystko.
Moj mąż już się nieco zdziwił... ILE to WSZYSTKO KOSZTUJE jak żona sama wszystkiego nie zrobi... ale dobrze niech wie i niech odczuje. Bo on nawet ani jednego dnia wolnego w pracy nie wziął. Myśli, ze SAMO się wszystko zrobi, kupi, udekoruje, poda.
Zadzwoniłam do teściowej bo tak się z nią umówiłam, ze będę ja trzymać doinformowana. Ona senna. Pytam co robią w weekend? Odpowiedz jutro będziemy mecz w telewizji oglądać!
Fantastycznie. Głupia ja, jak zwykle... sama zachrzaniam, sama robię i sama place.
Nie wiem czy mi 50 lat psychoterapii wystarczy by zmądrzeć? pewnie nie.
Eh zrezygnowana jestem dziś i smutna po pogrzebie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz