poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Etap trzynasty - niezwykły dzien w kanadyjskim parku narodowym

Wczorajsza niedziele spędziliśmy bardzo aktywnie. Na początek pobudka o 7 h! Bo juz na 9 h byliśmy na mszy w kościele Świętego Augustyna w Brandon. Na tej mszy moj kuzyn, Mike grał na organach. Msza w Kanadzie zachwyca spiewami. Znane melodie okazały sie byc religijnymi pieśniami. Ludzi jest sporo, w tym rodzin z dziećmi i atmosfera jest niezwykle przyjazna i przyjemna. Wszyscy sie znają. Poznaliśmy tez wiele osób i my. Wuj nas przedstawiał, trochę to trwało. Ksiądz tez nas bardzo miło i oficjalńie przy wszystkich zaraz na początku mszy powitał. To takie drobne, miłe gesty, z którymi i owszem spotkałam sie we Francji juz ale w Polsce jeszcze nie. Antek był dumny.
Ja natomiast od razu chwyciłam za parafialny biuletyn bo to zawsze ciekawy obraz zycia parafialnego jest... I rzeczywiście jest bo wyglada na to, ze to bardzo bogata parafia choc wuj twierdzi, ze ludzie w niej sa bardzo hojni. Ponad 8 tys dolarów zbierają na tace na 4 mszach: jedna w sobotę i 3 w niedziele... I publikują dane.




Po mszy ruszyliśmy z Mikiem do parku narodowego Riding Mountains, na północ od Brandon, jakieś 90 mil. Po drodze kupiliśmy sniadanie w McDonaldzie drive... Otwarte sa tutaj 24 h na dobę. Po raz pierwszy w zyciu jadłam w samochodzie i jeszcze piłam gorąca kawę z mlekiem jadąc. Kierowca tez jadł kierując pojazdem... Eh ci Kanadyjczycy!
Dojeżdżający do parku zatrzymaliśmy sie na ryneczku farmerów. Kupiłam sporo malin, były przepyszne. Na początku zwiedzalismy muzeum, główna plaże, przeszliśmy sie po mostach. Antek zaliczył niespotykany płac zabaw i poznał córkę kanadyjskiego posła o imieniu Maja. Gdy oni wariowali my dyskutowalismy o polityce na swiecie i wymieniliśmy sie wizytówkami. Tak wiec moja jest teraz u kanadyjskiego posła. A jego w moim portfelu i u Mike tez.


Na 13:30 byliśmy umówienia na lunch w takim typowym drewnianym domu zwanym tutaj Cottage, u żony Mike, Norweżki z pochodzenia - Katherine. Domek jak z filmów,zbudowany z drewnianych bali, w środku lasu, nad jeziorem, cisza, spokój... Raj?



Katherine czekała na nas ze swoją starsza juz mama i z siostra Ingrid, które mieszkają w Vancouver.  Całe lato Katherine spędza tam, gdyz jest bardzo chora. Ma raka żołądka i jeszcze 5 seansów chemioterapii choc ma dopiero 54 lata... Wyglada jednak dobrze i dobrze sie trzyma. Zaproponowała nam wyjazd do Winnipeg w czwartek, skąd mamy samolot do Toronto. Niezwykle dość to wszystko.

Razem zjedlismy lunch- zimny, pieczony kurczak, sałatka ziemniaczana, rożnego rodzaju pikkels, a


na deser lody z malinami. Po obiedzie ruszyliśmy grać w tenisa. Antek ograł wszystkich... Bo byli tam i jej siostrzeńcy: po 13- 14 lat i bratanek Spencer 8 lat, i Mike próbował grać i mój Steph grał... Antek wygrał mecze ze wszystkimi. Ludzie z rodziny zaczęli go fotografować  tak wiec mamy kilka video i zdjeć mnóstwo. Dobra zabawa była, jak mówi moj wuj.




Po tenisie kąpiel w jeziorze. Jezioro nazywa sie Clear Lake czyli jasne, czyste i ma przezroczysta wodę! Wyszalelismy sie za wszystkie czasem graliśmy w water polo, plywalismy. Po prostu cudownie było. Po kąpieli Mike kupił wszystkim Beaversy czyli ciastka bobrów z klonowym syropem... Pyszne były po zimnej wodzie a zebrało sie juz nas na tej płazy chyba z 16 osób z rodziny bliższej i dalszej. Wesoło było. Wróciliśmy z powrotem do Cottage i tam juz czekała na nas kuzynka Katherine ze swoją wielka motorówka! Pierwszy raz w zyciu plynelam czymś takim. Najpierw mnie niezle zemdlilo jak ona tylko dodawała gazu a pozniej było ok. Złośliwcy jednak mi kilka zdjeć porobili jak było ze mną całkiem nie  w porządku!  Oplynelismy spory kawałek jeziora. Było przepięknie.
Na tym sie jednak dzien nie skończył...
Siostra Katherine Ingrid pływa tam codziennie na takiej desce z wiosłem, zwanej padel.


Zaproponowała, ze nas nauczy trochę na tym pływać. Ja spróbowałam przy brzegu. Stephana prąd wyniósł tak daleko w jezioro, które zagłada jak morze, ze kuzynka musiała motorówka płynąc do niego i go zabierać ze środka! A Antek pływał z Ingrid i... Jak zwykle poradził sobie najlepiej bo po kilku minutach stał juz na tej desce i sam wiosłowal. Strasznie sie bałam o niego, ze wpadnie do wody i zacznie panikować. To jest wciąż jeszcze mały chłopiec. Owszem wpadł ale wypłynął, wdrapał sie na deskę z powrotem i nie był w najmniejszym stopniu przerażony. Wuj Edward stwierdził, ze chyba rozum nam wszystkim odebrało - i ma racje! 9 letni malec na jeziorze, z falami, na desce, z wiosłem, bez kamizelki ratunkowej... Ingrid co prawda płynęła obok ale jednak. Ja sie bałam ale chyba tylko ja. W każdym razie bardzo ciekawe doświadczenie i dla Antka kolejny odkryty sport. Zdjeć mnóstwo mamy.


Wieczorem dzieciaki grały w badminton i szukały niedźwiedzi. A my pieklismy na barbecu mięso na


hamburgery.  Było gwarno, wesoło. Duzo ludzi, duzo dzieci. Duzo angielskiego i francuskiego i polskiego tez, choc norweski tez królował. Spędziliśmy fantastyczny dzien a do domu wróciliśmy w środku nocy bo jeszcze były długie dyskusje, śpiewanie piosenek, picie wina razem. Dobrze, ze kilka butelek udało mi sie z Francji przywieźć. Jest duzo lepsze niz to tutejsze wino.

A dziś. Odpoczywamy trochę. Sprzątamy, pierzemy. Byliśmy w parku na zabawie i sportach a wieczorem idziemy na kolacje do mojego kolejnego kuzyna - Grzesia czyli do Greg i jego żony Roberty. Z pewnoscia tez bedzie miło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz