W Wielki Piątek wśród karnawałowych dźwięków znalazłam na korytarzu liceum Timofiego. Umówiliśmy się, ze napisze kilka słów o wojnie na Ukrainie, o tym jak uciekał z rodzina z Mariupola.
Wszystko w ramach wspol-prowadzonego przeze mnie projektu na najbliższy piątek 14 kwietnia: spotkanie z eurodeputowana.
Wczoraj popołudniu, siedząc w ogrodzie u teściów wyjęłam jego kartkę i broszurę jego siostry Maszy.
I czytałam. Płakałam i czytałam bo trudno nie płakać...
Timofi ma 15 lat. W ubiegłym roku żył ponad miesiąc w piwnicy, w Mariupolu. Żył bez wody, gazu, elektryczności, jedzenia. Żył w strachu. Wśród trupów.
"Musiałem przekroczyć 8 granic państwowych by przyjechać tutaj, do Bretanii... moje życie nigdy już nie będzie takie jakie znałem na Ukrainie... Nie wiem co nas czeka, jaka będzie nasza przyszłość..."
To moglam przeczytać na kartce, która napisał dla mnie Timofi...
Francuzi? Są mili. Ale nie rozumieją, powtarza mi to wielokrotnie.
Jego siostra napisała ten dziennik, który mogłam wczoraj przeczytać. Jest w nim kilka zdjęć, kilka pożegnań z życiem tez i nadzieja, dużo nadzieii na pokój i na lepsze życie.
Co mnie zaskoczyło? uderzyło?
Pewnie wyda się wam to dziwne, ale fragmenty o niemożliwości umycia się przez... ponad 5 tygodni. Brak możliwości umycia zębów, twarzy, rak. I niepewność życia.
"Nie mam już domu na Ukrainie" "Nie mam nic bo przyjechaliśmy tutaj z pustymi rękoma... ale mówię trochę po francusku".
Sens slow...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz