Jedna z bram wjazdowych do miasta... na chwale Karola V
Ostatni dzień w zatoce Neapolu spędziliśmy plażując i nawet
przez myśl nam nie przeszło, że w nocy ziemia zatrzęsie się na wyspie Ischia.
Rano przy śniadaniu mój brat a dalej moja mama już dzownili
do nas z pytaniem « czy wszystko dobrze ? » a my nieświadomi
niczego całą noc przespaliśmy.
We wtorek 22 sierpnia ruszyliśmy dalej na południe aż do
włoskiego obcasa i przepięknego regionu Pouilles. 380 km , autostradą,
częściowo wśród robót drogowych, koło 14 godziny dotarliśmy do Lecce.
Nasz hotel okazał się taką luksusową, nowoczesną perełką,
ale już go pokazywałam. Po drodze, na jednej stacji beznynowej gdzie zamiast
obiadu spożywaliśmy Foccacię spotkaliśmy Paryżan i z nimi sobie przez pół
godzinki poglądy o Włoszech i o Włochach wymieniliśmy.
Po zainstalowaniu się w naszym pokoju ruszyliśmy w miasto. Lecce to dość małe miasto – jego historyczna
część i pełne baroku ! Całe centrum wypełnione było turystami i jak zwykle
dominowali Włosi, zaraz za nimi Hiszpanie, Francuzi i Rosjanie.
Centurm
jest w większej swej części tylko dla pieszych i tym lepiej bo wciąż trzeba
zadzierać głowę: latarnie, balkony, gzymsy… wszystko jest misternie rzeźbione!
Jedyny
wielki, militarny obiekt to zamek Karola V czyli Charles Quint.
W jednej
biżuteri kupuję podarunek dla Francesci, uroczą, srebrną bransoletkę.
Popołudniu
wypijamy migdałową granitę… bo migdałów tutaj zatrzęsienie a wieczorem jemy
kolację w przepięknej restauracji “Vola” i jemy typowe dania regionale z
ciecierzycą na przykład… Pychota! Czy Bracciolę… przypominającą nasze zrazy
tyle, że z innym nadzieniem.
Spacerujemy,
spacerujemy, fotografujemy i cieszymy się prawdziwym Dolce Vita!
Tęskno mi
do tego błękitu i to bardzo!
Katedra barokowa, palac bisupi.
Matka z synkiem swoim kochanym
Jedyne zachowane rzysmkie ruiny
Katedralny sufit
regionalna kuchnia
I Lecce noca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz