I ich bracia tez... Tak pieknie napisał wczoraj do mnie moj kanadyjski kuzyn Michael. Wspominal ciocie Marie jako sweetheart... ktory przeprowadzał go, małego chłopca przez ulice, w drodze do kosciola.
Tak wszystkie siostry odeszly. Cos sie skończyło, Jakis rozdział zostal zamknięty. Byla Jozefa założycielka kanadyjskiej gałęzi rodziny, zaraz po niej Marysia i Helena, potem byl Henryk - moj dziadek i jego tragicznie zaginiony podczas wojny brat Bolek, i Jasia.
Nikogo z nich juz nie ma choc sa. Sa inaczej.
Z moich doświadczeń wynika, ze sa w naszej przestrzeni i poza nia ale sa poza naszym czasem. Oh, ten czas, nieokiełznane pojecie. Najpiękniejsze strony znalazlam u Jean d'Ormesson na jego temat. Sama nie potrafie go zdefiniować, przeszkadza mi, drażni mnie.
Na okladce mojej powiesci "Odchodzic" jest zdjecie cioci Mani, tej ktora odeszla wczoraj... siedzi sobie obok mojego dziadka, w prawym dolnym rogu i tak juz pozostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz